środa, 12 grudnia 2012

Nowe, stare zdjęcia

Przybyło sporo fotografii. Dzięki Cioci Alinie z Mirska, oraz dzięki Piotrkowi Fabiańskiemu z Wrocławia.

No to po kolei, zaczynając od najstarszych.

Na początek ojciec Heleny Szyndler, mój Prapradziadek. Nie znam imienia antenata, ale fotografia jest. Wiadomo o nim tyle, że był z Warszawy. 
 



A tu Helena Szyndler. Na pierwszym zdjęciu sama, na drugim ze swoją córką, a moją Babcią, Romaną. To drugie na odwrocie jest opatrzone dedykacją i datą: Na pamiątkę mojemu drogiemu synowi od Matki. Dn 22 lutego 1917.





Tutaj Babcia Roma. Z tyłu zdjęcia dedykacja: Najdroższej Franusi od szczerze kochającej Romy. Włodzimierzec 20/VI 1923 r.


I Józef Fabiański na dwóch fotografiach. Przy okazji nowa informacja, od Cioci Aliny. Józef Fabiański miał braci, ponoć czterech. Jeden z nich, Roman mieszkał w Cepcewiczach – też na Wołyniu, niedaleko od Sarn.




Dekoracja na drugiej fotografii ta sama, która służyła za tło Helenie i Romanie. Powtórzy się ona jeszcze raz na fotografii Bronisława Fabiańskiego.


Bronisław w mundurze, zapewne wojsk carskich. Z tyłu dedykacja i data: Kochanemu bratu od B.Fabiańskiego. 19 czerwca 1917 roku, Adolfów


A ta fotografia to sama egzotyka. Na niej żołnierz carski Bronisław Fabiański ( z wojskowych pierwszy od lewej) w otoczeniu kolegów i miejscowej ludności. A jakie to miejsce? Zapewne centralna Azja – a sądząc po strojach - Afganistan, Pakistan, Tadżykistan ?


I następne zdjęcia Bronisława, z żoną, Franciszką.


Kolejną fotografię wykonano we Włodzimiercu. Wprawdzie nie ma opisu, ale informacje odnalezione w internecie pozwalają zidentyfikować pałac widoczny na zdjęciu. W środku leży Bronisław, stoi druga z prawej Franciszka, a obok niej jej siostra Alicja, pod nimi, z brodą ich ojciec – leśniczy Radwański.


Na tej fotografii Bronisław stoi z tyłu – najwyższy. Obok niego Franciszka. Alicja z lewej, leśniczy Radwański drugi z prawej.

.

I tu też Bronisław z teściem, po polowaniu.


Sądziłem, że Bronisław i Franciszka byli bezdzietni. Okazuje się, że mieli syna, Mieczysława. Według relacji Cioci Aliny wstąpił on do jakichś oddziałów  (partyzantka?, samoobrona?) w czasie eksterminacji ludności polskiej na Wołyniu – i zginął.

A tu Zygmunt Fabiański.


Na tej fotografii, najniżej, żona Zygmunta – Konstancja Szkwarkowska. Obok niej jej siostry – Wala i Kama. Dedykacja na odwrocie: Na pamiątkę Marysi. Bereżnica, dn 14/VIII. 1927 r. i pieczątka zakładu fotograficznego „Sztuka” Równe ul.3-go Maja Nr 101



Najmłodszym dzieckiem Heleny i Józefa Fabiańskich (nie licząc ósmej, Ireny, która zmarła w wieku niespełna roku) była Maria – mama Cioci Aliny.

Przypuszczam, że jest ona na tej fotografii, siedząca pierwsza z prawej. Tekst w dole zdjęcia: Na Pamiątkę Zacnemu Księdzu Proboszczowi od wszystkich Szkół Jego Parafii. Bereżnica 1931. IX. 19


Tu Maria już nieco starsza, przy okazji występu w teatrze amatorskim.


A tu z mężem, Wiktorem Czeszejko – Sochackim i córką Aliną.


Na następnej fotografii Alina ( w środku) z bliźniaczkami Krystyną i Danutą, córkami Ludwika Fabiańskiego, lata 50 – te XX wieku.


Skoro jesteśmy przy Ludwiku Fabiańskim, to i jego zdjęcie.




Ludwik z żoną, Stefanią.


I jeszcze jedna fotografia Stefanii i Ludwika – tu oboje już w starszym wieku



Wraz z nimi Józefa Łopusiewicz – siostra Ludwika, żona zabitego w Katyniu policjanta, Marcina Łopusiewicza.
A tak wyglądała Józefa (może jeszcze Fabiańska, a może już Łopusiewiczowa) znacznie, znacznie wcześniej...




piątek, 9 listopada 2012

Co jest w księgach parafialnych w Tumlinie.

Wreszcie doszło do skutku spotkanie z księdzem proboszczem z kościoła w Tumlinie. Są księgi, są interesujące mnie wpisy.
Zacznę od najwcześniejszego, dotyczącego śmierci mojej Prababki Franciszki Janiszewskiej.


Działo się we wsi Tumlin dnia piętnastego lutego tysiąc dziewięćset czterdziestego piątego roku, o godzinie dziesiątej rano stawili się: Stanisław Kiniorski i Józef Kiniorski, obydwaj pełnoletni przemysłowcy z Samsonowa i oświadczyli Nam, że dnia wczorajszego o godzinie jedenastej rano w Samsonowie zmarła Franciszka z Maruszczakowskich Janiszewska wdowa, lat siedemdziesiąt siedem licząca, urodzona Trembowli powiat Brzeżany Małopolska, zamieszkała w Samsonowie, ewakuowana z Lwowa, córka Gabryela Maruszczakowskiego i Leokadii z Horwatów. Akt ten stawającym świadkom przeczytany, przez Nas” - w podpisie ksiądz K.Morak (?)

Prababka urodziła się więc w roku 1868. Gdzie? Napisano, że w Trembowli, ale czy to prawda? Trembowla nie leżała w powiecie Brzeżany, sama była miastem powiatowym. Wypada mi jeszcze sprostować moje przypuszczenie co do nazwiska Horwat. Wygląda na to, że z Chorwacją nie ma nic wspólnego, za to z Węgrami – bardzo możliwe. To nazwisko jest bardzo popularne u braci Węgrów.
Ale to czysta spekulacja, oparta wyłącznie na brzmieniu nazwiska.

I jeszcze fotografia Franciszki Janiszewskiej.


Jako następna znalazła miejsce na cmentarzu w Tumlinie (w innym grobie niż matka – niestety nie wiem gdzie) córka Franciszki, Jadwiga Eichel. Zmarła mając 51 lat, w dniu 9 czerwca 1951 roku. Treść wpisu w księdze nie jest już tak obszerna jak w przypadku Franciszki. W rubrykach księgi wpisano co następuje: Jadwiga Janina Eichel urodzona 27.I.1900 roku w miejscowości Dobromil powiat Przemyśl, zmarła 9.VI.1951 roku w Zabrzu, pochowana 13.VI.1951 roku w Tumlinie. Rodzice: Antoni Janiszewski i Franciszka z d.Maruszczakowska. Nieżyjący mąż Fryderyk Stanisław Eichel.
Akt zgonu, który przysłano mi z Zabrza zawiera te same dane.

Także w Tumlinie, w tym grobie co i matka, leży Zofia Osiadaczowa. W księdze parafialnej jest tylko wzmianka o pochówku, więcej danych zawiera akt zgonu przysłany również z Zabrza:
Osiadacz Zofia Kornelia, wdowa, urodzona 31 marca 1893 roku w miejscowości Wiśniowczyk, zmarła 18.X. 1977 roku w Zabrzu. Małżonek osoby zmarłej – Wiktor Osiadacz.

W dzień Wszystkich Świętych byłem znowu w Tumlinie i jak co roku zapaliłem lampki na grobie w którym leżą Dziadek Marian, Babcia Roma, Ciocia Zosia i Prababcia Franciszka. Nie wiem gdzie jest grób Cioci Jadwigi, ale jedno światełko było dla Niej.


poniedziałek, 3 września 2012

Kapral Zdzisław Janiszewski - „Matros”.

Samsonów kojarzy mi się z dzieciństwem, ale także z opowiadaniami Taty związanymi z okresem II wojny światowej. Bardzo przemawiała do mojej wyobraźni historia samotnego żołnierza, który zginął 6-go września 1939 roku, osłaniając odwrót swojego oddziału.
Młody student Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, Karol Henigsman , poległ tego dnia w Samsonowie. Walczył do samego końca osłaniając odwrót swoich kolegów. Jego symboliczny grób znajduje się na cmentarzu w niedalekim Tumlinie, a miejsce śmierci upamiętnia krzyż. W latach siedemdziesiątych zrobiłem to zdjęcie.


Dziś to miejsce wygląda już inaczej, prosty, brzozowy krzyż zastąpiono metalowym.

Opowiadał też Tato o oddziale „Hubala”, który w końcu marca 1940 roku dotarł w okolice Samsonowa. Po kilku dniach walk z Niemcami, stuosobowy oddział skurczył się do dwudziestu żołnierzy. Najwyższą cenę zapłacili też mieszkańcy Szałasu, leżącego kilka kilometrów od Samsonowa, a w którym kwaterowali „hubalczycy”. 68 osób zginęło z rąk hitlerowców, wieś spalono.

Tato w 1939 roku miał 12 lat, na żołnierza był więc za młody. Ale już w 1942, mając piętnaście lat, został członkiem organizacji podziemnej. Był to oddział Kadry Polski Niepodległej, dowodzony przez Pawła Stępnia, „Gryfa”. Po wojnie dowódca oddziału wystawił zaświadczenie potwierdzające ten fakt.




Jest też zaświadczenie wystawione przez Komendanta Głównego b. KPN, ppłk. Lechicza – Celicę.


Kolejna opowieść wiąże się z wydarzeniami z marca 1943 roku. Dziewiątego marca na szosie Odrowąż – Samsonów oddział „Gryfa” uwolnił trzydziestu Polaków aresztowanych tego samego dnia przez Niemców.
W dniu następnym hitlerowcy zamordowali sześć osób z Samsonowa: policjanta Dulębę (członka KPN), Antoniego Czernichowskiego, Frydrychową, oraz żonę i córki (18-letnią Barbarę i 20-letnią Danutę) sekretarza gminy, Jasińskiego – jego akurat nie było na miejscu, więc ocalał.

Wiele z wydarzeń okresu wojny w Samsonowie opisanych jest w książce Jana Pietraszka „Zawiszy” - „Mój Samsonów”. Także i to opisane wyżej.

Inne dramatyczne wydarzenia, o których wiem z opowiadań Taty miały miejsce w dniu 29 czerwca 1944 roku. Niemcy od trzech stron wjechali do Kołomani, gdzie w tym czasie przebywał „Gryf” - nawiasem mówiąc był to dzień jego imienin. Byli z nim oficerowie z Kielc, którzy tego dnia wręczali mu awans na porucznika i odznaczali z a zasługi w walce z Niemcami. Ostrzeżony „Gryf” wycofał się do lasu, gdzie był jego oddział. Mieszkańcy wsi też uciekali do lasu, ale dziewiętnaście osób zostało aresztowanych. Sześciu mężczyzn rozstrzelano na miejscu. Wśród nich byli koledzy Taty – Ryszard Grzybowski, Ryszard Fert i Tadeusz Dulęba.

Są na tym zdjęciu, to ci w „oficerkach”


Pochowano ich na cmentarzu w Tumlinie. Co roku w dzień Wszystkich Świętych palimy na ich grobie lampkę.
Tata na tej fotografii z tyłu za nimi, obok brzozy.

W czasie wojny Tato pracował w tartaku w Samsonowie, u Józefa Kubali.



W dniu 15-go czerwca 1943 roku w Kielcach przeprowadzono skuteczny zamach na Franza Wittka, szefa siatki konfidentów Gestapo na Kielecczyźnie. W składzie grupy zamachowców było czterech żołnierzy z oddziału „Gryfa”.
Przed zamachem podejmowano działania obserwacyjne - Tato kilkakrotnie jeździł do Kielc w tych właśnie celach. Jak opowiadał, na czas obserwacji otrzymał służbowy zegarek.

To zdjęcie Taty zrobiono w Kielcach.



Pewnie to fotografia powojenna, ale możemy wyobrazić sobie, że to „Matros” wykonujący swoje odpowiedzialne zadanie wczesną wiosną 1943 roku...


niedziela, 29 lipca 2012



Podporucznik Marian Janiszewski - „Ostoja”

Starszy wachmistrz Marian Janiszewski, żołnierz 6 Batalionu Telegrafistów został wzięty do niewoli 19-go września 1939 roku w Laskach Szlacheckich koło Ostrołęki i przebywał w obozie jenieckim Stalag XIII A Nurnberg (Norymberga). Dane dotyczące obozu są na portrecie Dziadka, sporządzonym przez współwięźnia, Zygmunta Saneckiego. To ten portret


Centralne Muzeum Jeńców Wojennych w Łambinowicach – Opolu dysponuje wykazami jeńców niemieckich z okresu II Wojny Światowej. Odszukano dokumenty dotyczące Dziadka – oto pierwszy


Ten dotyczy Stalagu XIII A w Norymberdze, w którym Dziadek przebywał niespełna rok, do 5-go sierpnia 1940 roku.

I drugi


Z tego wynika, że przybył do Stalagu XXIA Schildberg (Ostrzeszów) w dniu 7-go sierpnia 1940 roku, i dwa dni później został zwolniony z obozu. Miesiąc po nim, 4-go września wrócił do Warszawy autor rysunku, Zygmunt Sanecki.

Po powrocie z obozu Dziadek pracował w Urzędzie Gminy w Samsonowie, co poświadcza ten dokument





Był członkiem ruchu oporu w organizacji Kadra Polski Niepodległej (później włączonej do struktur AK), w stopniu podporucznika. Najpierw posługiwał się pseudonimem „Skalski”, później „Ostoja”.
Potwierdzają to poniższe dokumenty.


piątek, 27 lipca 2012


W przedwojennym Samsonowie.

18 kwietnia 1934 roku Dziadek Marian zameldował się w hotelu „Versal” w Kielcach. Nie wiem, czy przybył tu sam, w celu załatwienia formalności związanych z pracą, czy też zjechał już z Wołynia z całą rodziną. W każdym razie w tymże roku, Zdziś Janiszewski do drugiej klasy szkoły powszechnej, uczęszczał już w Samsonowie.
Dziadek pracował w Urzędzie Gminy, Tato chodził do szkoły, a Babcia w domu opiekowała się małym Bogusiem.
Dom istnieje do dziś. Przejeżdżając przez Samsonów zawsze zwalniam i patrzę na niego. Podwórze nie zmieniło się prawie wcale, a dom o tyle, że zyskał nową, sidingową elewację. Ładniejsze były stare , sczerniałe deski. Nie wiem jak jest teraz wewnątrz, ale chyba wolę nie wiedzieć, choć pewnie mógłbym sprawdzić. Wolę pamiętać jak było w środku wtedy, gdy ja tam przyjeżdżałem.
Po otwarciu drzwi szło się prosto przez ciemną, wąską sień. Potem albo w lewo, do wielkiej kuchni (a może tylko mnie zdawała się wielka...), albo w prawo do pokoju. Prawie zawsze szło się w lewo, bo w kuchni było całe życie. Jedzenie, spanie, mycie, czytanie książek pożyczanych w malutkiej bibliotece, słuchanie audycji nadawanych przez głośnik. To co pamiętam, to już był czas po śmierci Dziadka, gdy w Samsonowie została tylko Babcia.
Z podwórza można było zejść nad staw. Teraz jest tylko zarośnięte miejsce po stawie, ale wtedy było dużo wody – dla mnie jak wielkie jezioro. Wątłe pomosty, trzciny, gęsi pasące się nad stawem, fruwające ważki – tak to pamiętam. No i ten zapach – wody, sitowia, wsi – wszystkiego.
Z wodą zapoznałem się zresztą całkiem blisko. Lubiłem łazić po wąskim pomoście, na jego koniec, skąd najlepiej było widać małe rybki pływające w stawie. Któregoś razu, niedopilnowany przez starszych (miałem pewnie kilka lat), znowu tam wszedłem i – być może - wystraszony przez gęsi, które mnie zaatakowały – wpadłem do tej wody. Ja za bardzo tego zdarzenia nie pamiętam, ale potem było tak: Stanąłem w drzwiach, ociekający wodą i zameldowałem: – wpadłem do wody, wpadłem, ale się nie utopiłem...

Samsonów to wieś, ale trochę nietypowa, bo kiedyś była wsią przemysłową. W XIX wieku znana była z produkcji żelaza wytapianego w hucie „Józef”. Do dziś ruiny zabudowań huty z wysoką wieżą gichtociągową są charakterystycznym elementem krajobrazu.
Tak wyglądał przed wojną Samsonów – zdjęcie zrobione spod wieży hutniczej. Po prawej stronie, za drzewami nieistniejący już dziś tartak.


Na zdjęciu chyba Tata (z prawej) z kolegą - zdaje się, że to Józek Kwaśniewski.

Tu z kolei widok od strony tartaku. Widać ruiny huty, a parterowy budynek przed nimi to chyba siedziba Urzędu Gminy, gdzie pracował Dziadek. Kto na zdjęciu? - nie wiem.


Na innej fotografii Tata ( z lewej ), w mundurku szkolnym, także z kolegami. Ale zajęcie mają zupełnie nieszkolne. Zamiłowanie do kart zostało zresztą Tacie na dłużej – głównie był to brydż, ale nie gardził także i pokerkiem.


A tu moi Dziadkowie ( pierwsi z prawej ) na zabawie w Zagnańsku, w roku 1937.


Na tej fotografii Dziadek nad stawem, z kim?

.

Przed wybuchem wojny, Dziadek został zmobilizowany. Tu zdjęcie jeszcze przedwojenne, Dziadek w mundurze starszego wachmistrza.


Ale o czasach wojennych następnym razem.

sobota, 21 lipca 2012


List z AGAD

Napisałem swego czasu e'mail do Archiwum Głównego Akt Dawnych, z prośbą o odszukanie danych z ksiąg metrykalnych z parafii Kozowa w powiecie Brzeżany. Podałem datę i miejsce urodzin Dziadka Mariana i po jakimś czasie otrzymałem odpowiedź, że taki wpis istnieje. Podano cenę za uzyskanie kopii tego wpisu – to 1,50 zł (słownie jeden złoty, pięćdziesiąt groszy) i zapytano czy chcę taką kopię otrzymać. Oczywiście chciałem. Po dość długim czasie przyszła oczekiwana odpowiedź, a w załączniku skan strony z księgi metrykalnej:


Wpis dotyczący Dziadka jest na dole strony.


A w poszczególnych kolumnach następujące informacje:

30 September to oczywiście 30 wrzesień – data urodzin.

19 November to data chrztu – 19 stycznia 1896.

Bpl. Joannes Diugiewicz – to nazwisko księdza. Nie wiem, co znaczy Bpl. (a może to Rpl?)

Marianus Casimirus Hieronimus Janiszewski – tu wszystko jasne – Marian, Kazimierz, Hieronim - imiona nowo narodzonego.

Kolejne dane dotyczą położnej. Obst. to skrót od obstetrix – położna. Nazywała się (chyba) Taube Barbara.

Potem dane rodziców:
Ojciec – Antoni Jan Janiszewski, syn Wiktora i Filipiny z domu Richter. Dopisek dotyczący Antoniego w kolumnie „conditio” (stan, zawód), chyba brzmi „scriba”. Był więc Antoni kimś w rodzaju pisarza - może urzędnika?
Matka – Franciszka Maruszczakowska, córka Gabriela i Leokadii z domu Horwat. To ważna informacja. Dotychczas nie wiedziałem jak nazywali się rodzice Franciszki. Nazwisko Horwat pasuje zresztą do urody mojej prababki. Może po części pochodzimy z Bałkanów?

I na koniec nazwiska rodziców chrzestnych:
Włodzimierz Lanicki (Lawicki?, Lewicki?), ck notariusz. Może u niego pisarzem był Antoni Janiszewski?
Maria Adamczyk, żona (uxor) Władysława, inżyniera, siostra Antoniego Janiszewskiego. To ta sama Ciotka, która spisała historię rodziny od kilku pokoleń wstecz i ta sama, która napisała wiersz po śmierci brata, Antoniego.


poniedziałek, 9 lipca 2012


Ciocia Zosia Osiadaczowa

Starsza siostra Dziadka Mariana Janiszewskiego. Lwowianka, kobieta z zasadami. Sama zasad przestrzegała i wymagała tego od innych. Wysoka, postawna z długimi włosami splecionymi w warkocz . Tak ją zapamiętałem. Chodziła z laską ze względu na nogę, która po złamaniu nie była w pełni sprawna. Będąc w Krakowie, jeździłem czasem do niej do Zabrza. Zajmowała jeden pokój w mieszkaniu, które dzieliła z zupełnie obcymi ludźmi. Pokój wypełniony był stylowymi, starymi meblami, na ścianach wisiały obrazy. Przedmioty, które udało się jej wywieźć ze Lwowa w czasie wojny.
Powinienem był ją wtedy wypytać – o wszystko. O jej rodzeństwo, rodziców, dziadków, o to gdzie mieszkali, czym się zajmowali, jak żyli – o co się tylko dało. Niestety wcale mnie to wtedy nie interesowało, a i Ciocia Zosia sama z siebie nie mówiła wiele.
Pozostało po niej kilka fotografii, kilka obrazów, pierścionek, który dostała moja siostra – i to wszystko. Z rzeczy materialnych, bo poza nimi jest jeszcze pamięć...

Ciocia urodziła się 31 marca 1893 roku. Gdzie? Może w Kozowej, koło Brzeżan, tam gdzie dwa lata później urodził się dziadek Marian. Później pewnie był Sanok. Z Sanoka pochodzi ta fotografia – tu Ciocia pierwsza z lewej, obok niej siostra Jadwiga i brat Marian.


Kolejne zdjęcia pochodzą również z Sanoka. Chronologicznie, chyba to jest najwcześniejsze.


A to zapewne późniejsze.



I kolejne.


Co było później? Ciocia wyszła za mąż za Wiktora Osiadacza. W domu mówiło się, że jej mąż był dyrektorem banku we Lwowie. Tak mówili rodzice, Babcia Roma. Poszukałem w internecie i w Podkarpackiej Bibliotece Cyfrowej znalazłem dokument następujący:
Zamknięcie rachunków Galicyjskiej Kasy Oszczędności we Lwowie za rok 1910” i w nim, na stronie 14 widnieje, prócz innych osób nazwisko „Kasyera Wiktora Osiadacza”. Czyli w 1910 roku, jako młody pracownik Wiktor Osiadacz pełnił funkcję „kasyera”, ale zapewne mógł awansować, może rzeczywiście nawet na stanowisko dyrektorskie.
Budynek Galicyjskiej Kasy Oszczędności znajdował się u zbiegu ulic Karola Ludwika i Jagiellońskiej, tak wyglądał na przedwojennej pocztówce.


Państwo Osiadaczowie mieszkali we Lwowie na ulicy Teatyńskiej, prowadzącej do Wysokiego Zamku. Dziś już nie kursują po niej tramwaje, a i nazywa się mniej ciekawie - to ul.Krzywonosa. Ale domy te same, co przed wojną.


Może właśnie w ich mieszkaniu, na Teatyńskiej została wykonana ta fotografia


Po lewej siedzi Franciszka Janiszewska, moja prababka, obok niej córka, Zofia Osiadaczowa. Nad nimi Wiktor Osiadacz. Para po prawej – nieznana.
Przy skanowaniu wyszło szydło z worka. Prababcia lubiła sobie zakurzyć – trzyma papierosa w lewej ręce.
Panowie mają jednakowe znaczki w klapach. Wygląda to jak krzyż harcerski?

Na kolejnym zdjęciu małżeństwo Osiadaczów w Krynicy.


Ciocia Zosia nie miała dzieci. Gdy mój Tato (jej bratanek) skończył szkołę powszechną, zaproponowała, żeby przeniósł się do nich, do Lwowa na okres nauki w gimnazjum. Miało to sens, bo dziadkowie mieszkali w tym czasie w Samsonowie i Zdziś musiałby dojeżdżać do gimnazjum do Kielc, lub w Kielcach mieszkać. Poza tym byłaby to finansowa ulga dla dziadków.
Przygotowany został dla gimnazjalisty pokój, zaangażowana osoba do opieki, ale pierwszego września 1939 roku Tata nauki w gimnazjum we Lwowie nie rozpoczął – Hitler i Stalin mieli inne plany.
Życie milionów ludzi przewróciło się do góry nogami. Gdyby nie to, mój ojciec pewnie zdobyłby przyzwoite wykształcenie, Wiktor Osiadacz nie zaginąłby na wojnie ( gdzie? kiedy? nie wiadomo...), Ciocia Zosia nie musiałaby uciekać ze Lwowa.

Ale... Gdyby nie to, mój Tata pewnie nie poznałby mojej Mamy i pewnie nie istniałbym ja, moja siostra Ola i nasze dzieci.

I kto by to wszystko dzisiaj pisał?

Ciocia Zosia wyjechała ze Lwowa koleją. Dzięki zasobom finansowym załatwiła wagon, który wiózł jej dobytek – meble, obrazy, wyposażenie. Nie wiem, czy wyjechała przed, czy po wkroczeniu wojsk sowieckich – raczej przed. Jechały we trzy – ona, jej matka Franciszka i siostra Jadwiga. Jadwiga również straciła męża. Chyba był Żydem. Tak mówił Tata i na to by wskazywało nazwisko – Eichel. I też nie wiadomo gdzie i jak zaginął.
Wszystkie trzy znalazły się w domu moich dziadków w Samsonowie. Franciszka zmarła czternastego lutego 1945 roku. Jest pochowana na cmentarzu w Tumlinie.
Ciocia Zosia przeniosła się do Zabrza. Do emerytury pracowała na poczcie. Zmarła osiemnastego października 1977 roku i również pochowana jest w Tumlinie – w jednym grobie z matką i bratem.