niedziela, 29 lipca 2012



Podporucznik Marian Janiszewski - „Ostoja”

Starszy wachmistrz Marian Janiszewski, żołnierz 6 Batalionu Telegrafistów został wzięty do niewoli 19-go września 1939 roku w Laskach Szlacheckich koło Ostrołęki i przebywał w obozie jenieckim Stalag XIII A Nurnberg (Norymberga). Dane dotyczące obozu są na portrecie Dziadka, sporządzonym przez współwięźnia, Zygmunta Saneckiego. To ten portret


Centralne Muzeum Jeńców Wojennych w Łambinowicach – Opolu dysponuje wykazami jeńców niemieckich z okresu II Wojny Światowej. Odszukano dokumenty dotyczące Dziadka – oto pierwszy


Ten dotyczy Stalagu XIII A w Norymberdze, w którym Dziadek przebywał niespełna rok, do 5-go sierpnia 1940 roku.

I drugi


Z tego wynika, że przybył do Stalagu XXIA Schildberg (Ostrzeszów) w dniu 7-go sierpnia 1940 roku, i dwa dni później został zwolniony z obozu. Miesiąc po nim, 4-go września wrócił do Warszawy autor rysunku, Zygmunt Sanecki.

Po powrocie z obozu Dziadek pracował w Urzędzie Gminy w Samsonowie, co poświadcza ten dokument





Był członkiem ruchu oporu w organizacji Kadra Polski Niepodległej (później włączonej do struktur AK), w stopniu podporucznika. Najpierw posługiwał się pseudonimem „Skalski”, później „Ostoja”.
Potwierdzają to poniższe dokumenty.


piątek, 27 lipca 2012


W przedwojennym Samsonowie.

18 kwietnia 1934 roku Dziadek Marian zameldował się w hotelu „Versal” w Kielcach. Nie wiem, czy przybył tu sam, w celu załatwienia formalności związanych z pracą, czy też zjechał już z Wołynia z całą rodziną. W każdym razie w tymże roku, Zdziś Janiszewski do drugiej klasy szkoły powszechnej, uczęszczał już w Samsonowie.
Dziadek pracował w Urzędzie Gminy, Tato chodził do szkoły, a Babcia w domu opiekowała się małym Bogusiem.
Dom istnieje do dziś. Przejeżdżając przez Samsonów zawsze zwalniam i patrzę na niego. Podwórze nie zmieniło się prawie wcale, a dom o tyle, że zyskał nową, sidingową elewację. Ładniejsze były stare , sczerniałe deski. Nie wiem jak jest teraz wewnątrz, ale chyba wolę nie wiedzieć, choć pewnie mógłbym sprawdzić. Wolę pamiętać jak było w środku wtedy, gdy ja tam przyjeżdżałem.
Po otwarciu drzwi szło się prosto przez ciemną, wąską sień. Potem albo w lewo, do wielkiej kuchni (a może tylko mnie zdawała się wielka...), albo w prawo do pokoju. Prawie zawsze szło się w lewo, bo w kuchni było całe życie. Jedzenie, spanie, mycie, czytanie książek pożyczanych w malutkiej bibliotece, słuchanie audycji nadawanych przez głośnik. To co pamiętam, to już był czas po śmierci Dziadka, gdy w Samsonowie została tylko Babcia.
Z podwórza można było zejść nad staw. Teraz jest tylko zarośnięte miejsce po stawie, ale wtedy było dużo wody – dla mnie jak wielkie jezioro. Wątłe pomosty, trzciny, gęsi pasące się nad stawem, fruwające ważki – tak to pamiętam. No i ten zapach – wody, sitowia, wsi – wszystkiego.
Z wodą zapoznałem się zresztą całkiem blisko. Lubiłem łazić po wąskim pomoście, na jego koniec, skąd najlepiej było widać małe rybki pływające w stawie. Któregoś razu, niedopilnowany przez starszych (miałem pewnie kilka lat), znowu tam wszedłem i – być może - wystraszony przez gęsi, które mnie zaatakowały – wpadłem do tej wody. Ja za bardzo tego zdarzenia nie pamiętam, ale potem było tak: Stanąłem w drzwiach, ociekający wodą i zameldowałem: – wpadłem do wody, wpadłem, ale się nie utopiłem...

Samsonów to wieś, ale trochę nietypowa, bo kiedyś była wsią przemysłową. W XIX wieku znana była z produkcji żelaza wytapianego w hucie „Józef”. Do dziś ruiny zabudowań huty z wysoką wieżą gichtociągową są charakterystycznym elementem krajobrazu.
Tak wyglądał przed wojną Samsonów – zdjęcie zrobione spod wieży hutniczej. Po prawej stronie, za drzewami nieistniejący już dziś tartak.


Na zdjęciu chyba Tata (z prawej) z kolegą - zdaje się, że to Józek Kwaśniewski.

Tu z kolei widok od strony tartaku. Widać ruiny huty, a parterowy budynek przed nimi to chyba siedziba Urzędu Gminy, gdzie pracował Dziadek. Kto na zdjęciu? - nie wiem.


Na innej fotografii Tata ( z lewej ), w mundurku szkolnym, także z kolegami. Ale zajęcie mają zupełnie nieszkolne. Zamiłowanie do kart zostało zresztą Tacie na dłużej – głównie był to brydż, ale nie gardził także i pokerkiem.


A tu moi Dziadkowie ( pierwsi z prawej ) na zabawie w Zagnańsku, w roku 1937.


Na tej fotografii Dziadek nad stawem, z kim?

.

Przed wybuchem wojny, Dziadek został zmobilizowany. Tu zdjęcie jeszcze przedwojenne, Dziadek w mundurze starszego wachmistrza.


Ale o czasach wojennych następnym razem.

sobota, 21 lipca 2012


List z AGAD

Napisałem swego czasu e'mail do Archiwum Głównego Akt Dawnych, z prośbą o odszukanie danych z ksiąg metrykalnych z parafii Kozowa w powiecie Brzeżany. Podałem datę i miejsce urodzin Dziadka Mariana i po jakimś czasie otrzymałem odpowiedź, że taki wpis istnieje. Podano cenę za uzyskanie kopii tego wpisu – to 1,50 zł (słownie jeden złoty, pięćdziesiąt groszy) i zapytano czy chcę taką kopię otrzymać. Oczywiście chciałem. Po dość długim czasie przyszła oczekiwana odpowiedź, a w załączniku skan strony z księgi metrykalnej:


Wpis dotyczący Dziadka jest na dole strony.


A w poszczególnych kolumnach następujące informacje:

30 September to oczywiście 30 wrzesień – data urodzin.

19 November to data chrztu – 19 stycznia 1896.

Bpl. Joannes Diugiewicz – to nazwisko księdza. Nie wiem, co znaczy Bpl. (a może to Rpl?)

Marianus Casimirus Hieronimus Janiszewski – tu wszystko jasne – Marian, Kazimierz, Hieronim - imiona nowo narodzonego.

Kolejne dane dotyczą położnej. Obst. to skrót od obstetrix – położna. Nazywała się (chyba) Taube Barbara.

Potem dane rodziców:
Ojciec – Antoni Jan Janiszewski, syn Wiktora i Filipiny z domu Richter. Dopisek dotyczący Antoniego w kolumnie „conditio” (stan, zawód), chyba brzmi „scriba”. Był więc Antoni kimś w rodzaju pisarza - może urzędnika?
Matka – Franciszka Maruszczakowska, córka Gabriela i Leokadii z domu Horwat. To ważna informacja. Dotychczas nie wiedziałem jak nazywali się rodzice Franciszki. Nazwisko Horwat pasuje zresztą do urody mojej prababki. Może po części pochodzimy z Bałkanów?

I na koniec nazwiska rodziców chrzestnych:
Włodzimierz Lanicki (Lawicki?, Lewicki?), ck notariusz. Może u niego pisarzem był Antoni Janiszewski?
Maria Adamczyk, żona (uxor) Władysława, inżyniera, siostra Antoniego Janiszewskiego. To ta sama Ciotka, która spisała historię rodziny od kilku pokoleń wstecz i ta sama, która napisała wiersz po śmierci brata, Antoniego.


poniedziałek, 9 lipca 2012


Ciocia Zosia Osiadaczowa

Starsza siostra Dziadka Mariana Janiszewskiego. Lwowianka, kobieta z zasadami. Sama zasad przestrzegała i wymagała tego od innych. Wysoka, postawna z długimi włosami splecionymi w warkocz . Tak ją zapamiętałem. Chodziła z laską ze względu na nogę, która po złamaniu nie była w pełni sprawna. Będąc w Krakowie, jeździłem czasem do niej do Zabrza. Zajmowała jeden pokój w mieszkaniu, które dzieliła z zupełnie obcymi ludźmi. Pokój wypełniony był stylowymi, starymi meblami, na ścianach wisiały obrazy. Przedmioty, które udało się jej wywieźć ze Lwowa w czasie wojny.
Powinienem był ją wtedy wypytać – o wszystko. O jej rodzeństwo, rodziców, dziadków, o to gdzie mieszkali, czym się zajmowali, jak żyli – o co się tylko dało. Niestety wcale mnie to wtedy nie interesowało, a i Ciocia Zosia sama z siebie nie mówiła wiele.
Pozostało po niej kilka fotografii, kilka obrazów, pierścionek, który dostała moja siostra – i to wszystko. Z rzeczy materialnych, bo poza nimi jest jeszcze pamięć...

Ciocia urodziła się 31 marca 1893 roku. Gdzie? Może w Kozowej, koło Brzeżan, tam gdzie dwa lata później urodził się dziadek Marian. Później pewnie był Sanok. Z Sanoka pochodzi ta fotografia – tu Ciocia pierwsza z lewej, obok niej siostra Jadwiga i brat Marian.


Kolejne zdjęcia pochodzą również z Sanoka. Chronologicznie, chyba to jest najwcześniejsze.


A to zapewne późniejsze.



I kolejne.


Co było później? Ciocia wyszła za mąż za Wiktora Osiadacza. W domu mówiło się, że jej mąż był dyrektorem banku we Lwowie. Tak mówili rodzice, Babcia Roma. Poszukałem w internecie i w Podkarpackiej Bibliotece Cyfrowej znalazłem dokument następujący:
Zamknięcie rachunków Galicyjskiej Kasy Oszczędności we Lwowie za rok 1910” i w nim, na stronie 14 widnieje, prócz innych osób nazwisko „Kasyera Wiktora Osiadacza”. Czyli w 1910 roku, jako młody pracownik Wiktor Osiadacz pełnił funkcję „kasyera”, ale zapewne mógł awansować, może rzeczywiście nawet na stanowisko dyrektorskie.
Budynek Galicyjskiej Kasy Oszczędności znajdował się u zbiegu ulic Karola Ludwika i Jagiellońskiej, tak wyglądał na przedwojennej pocztówce.


Państwo Osiadaczowie mieszkali we Lwowie na ulicy Teatyńskiej, prowadzącej do Wysokiego Zamku. Dziś już nie kursują po niej tramwaje, a i nazywa się mniej ciekawie - to ul.Krzywonosa. Ale domy te same, co przed wojną.


Może właśnie w ich mieszkaniu, na Teatyńskiej została wykonana ta fotografia


Po lewej siedzi Franciszka Janiszewska, moja prababka, obok niej córka, Zofia Osiadaczowa. Nad nimi Wiktor Osiadacz. Para po prawej – nieznana.
Przy skanowaniu wyszło szydło z worka. Prababcia lubiła sobie zakurzyć – trzyma papierosa w lewej ręce.
Panowie mają jednakowe znaczki w klapach. Wygląda to jak krzyż harcerski?

Na kolejnym zdjęciu małżeństwo Osiadaczów w Krynicy.


Ciocia Zosia nie miała dzieci. Gdy mój Tato (jej bratanek) skończył szkołę powszechną, zaproponowała, żeby przeniósł się do nich, do Lwowa na okres nauki w gimnazjum. Miało to sens, bo dziadkowie mieszkali w tym czasie w Samsonowie i Zdziś musiałby dojeżdżać do gimnazjum do Kielc, lub w Kielcach mieszkać. Poza tym byłaby to finansowa ulga dla dziadków.
Przygotowany został dla gimnazjalisty pokój, zaangażowana osoba do opieki, ale pierwszego września 1939 roku Tata nauki w gimnazjum we Lwowie nie rozpoczął – Hitler i Stalin mieli inne plany.
Życie milionów ludzi przewróciło się do góry nogami. Gdyby nie to, mój ojciec pewnie zdobyłby przyzwoite wykształcenie, Wiktor Osiadacz nie zaginąłby na wojnie ( gdzie? kiedy? nie wiadomo...), Ciocia Zosia nie musiałaby uciekać ze Lwowa.

Ale... Gdyby nie to, mój Tata pewnie nie poznałby mojej Mamy i pewnie nie istniałbym ja, moja siostra Ola i nasze dzieci.

I kto by to wszystko dzisiaj pisał?

Ciocia Zosia wyjechała ze Lwowa koleją. Dzięki zasobom finansowym załatwiła wagon, który wiózł jej dobytek – meble, obrazy, wyposażenie. Nie wiem, czy wyjechała przed, czy po wkroczeniu wojsk sowieckich – raczej przed. Jechały we trzy – ona, jej matka Franciszka i siostra Jadwiga. Jadwiga również straciła męża. Chyba był Żydem. Tak mówił Tata i na to by wskazywało nazwisko – Eichel. I też nie wiadomo gdzie i jak zaginął.
Wszystkie trzy znalazły się w domu moich dziadków w Samsonowie. Franciszka zmarła czternastego lutego 1945 roku. Jest pochowana na cmentarzu w Tumlinie.
Ciocia Zosia przeniosła się do Zabrza. Do emerytury pracowała na poczcie. Zmarła osiemnastego października 1977 roku i również pochowana jest w Tumlinie – w jednym grobie z matką i bratem.



niedziela, 1 lipca 2012


Jeszcze o Fabiańskich...

Wracając z Bolesławca wstąpiliśmy do Piotrowic. To wieś w pobliżu Jawora, tam mieszkał po wojnie Bronisław Fabiański ze swoją żoną, Franciszką.
Tu na zdjęciu Franciszka (druga od lewej) w czasach młodości, na Wołyniu

Po jej prawej stronie moja Babcia, Romana, po lewej siostra Franciszki, Alicja (Alina?)Radwańska. Młodzieniec z prawej niezidentyfikowany. 
 
Byłem u wujka Bronka w Piotrowicach raz, jako dziecko, z rodzicami. Zachowałem mgliste wspomnienie domu i podwórza. Okazało się, że wszystko to jeszcze istnieje. Jest prawie takie jak było, tyle, że mocno nadgryzione zębem czasu.


Tu na zdjęciu Bronisław Fabiański – fotografia pewnie zrobiona w Piotrowicach


Na kolejnym Bronisław z żoną (po prawej) i z parą nieznanych mi osób.


Ciocia Frania jest pochowana w Piotrowicach. Cmentarz malutki, nie miałem żadnego kłopotu z odszukaniem jej grobu.


Od sąsiadki Fabiańskich dowiedziałem się, ze wraz z nimi mieszkała siostra Franciszki, Alicja. Po śmierci Franciszki Alicja została z Bronisławem. Nie wiem jak długo byli razem i co się stało z Alicją. W każdym razie po jakimś czasie Bronisław przeniósł się do brata Ludwika, do Nowej koło Bolesławca. Tu też zmarł.
Jest pochowany w Bolesławcu. W tym samy grobie leży jego bratanek, syn Ludwika i Stefanii – Marian. Ludwik Fabiański i Stefania są pochowani obok.



W innym miejscu, ale na tym samym cmentarzu spoczywa Ciocia Józia, siostra mojej Babci – ta, której mąż zginął w Katyniu. Do końca życia pozostała sama, mieszkała trochę u Bronisława Fabiańskiego, trochę u Ludwika, a przed śmiercią dłuższy czas u Cioci Krysi.



Ciocia Józia odeszła, ale szachy, które przywiozła z zesłania – zostały. Są w domu u mojej Mamy. Czas też im nieco dokuczył. Jeden z pionków zastąpiony szpuleczką od nici, laufer stracił koralik na czubku, wieże troszkę wyszczerbione, konie już nie tak rącze – ale są i w każdej chwili można zasiąść do partyjki...